Rosji w Pjongczang nie będzie

Na dwa miesiące przed zimowymi igrzyskami Komitet Wykonawczy Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego zadecydował: reprezentacja Rosji nie wystartuje w Pjongczang.

Wiadomość z Lozanny nie jest zaskoczeniem, a jednak jest poruszająca. Nie może być mowy o pomyłce, o relacji jednego skruszonego dopingowego gangstera Grigorija Rodczenkowa. Dwie komisje badały szczegółowe dowody, prowadziły dochodzenie, analizowały próbki. Jedna trzecia z 33 medali Rosjan w Soczi już została odebrana.

Najgorsze jest to, że za dopingowym procederem w Rosji stała machina państwowa. Minister sportu, a od zeszłego roku także wicepremier Witalij Mutko został dożywotnio wykluczony z ruchu olimpijskiego. Nikt nie podejmuje takich decyzji pochopnie, a już na pewno nie prezydent MKOl, Thomas Bach i jego współpracownicy.

Do niedawna Bach był raczej krytykowany za brak zdecydowania w sprawie rosyjskiego dopingu. Nie zgodził się na wykluczenie Rosji z letnich igrzysk w Rio. Ale od tamtego czasu sporo się zmieniło. Przybyło druzgocących dowodów. Działacze stanęli pod ścianą.

Ruch olimpijski zachwiał się w posadach. Przecież to nie bobsleiści z Jamajki zostali zdyskwalifikowani, tylko jedna z największych sportowych potęg. Współczuję Koreańczykom, którzy na pewno dokładają wszelkich starań, by igrzyska były wielkim świętem. W niczym nie zawinili, a jednak teraz muszą się liczyć z tym, że nad ich imprezą zaciąży dopingowa katastrofa.

Po spełnieniu rygorystycznych warunków Rosjanie będą mogli startować w Korei pod olimpijską flagą. Na razie nie wiadomo, czy ich władze pozwolą na to, a po drugie – to nie to samo co oficjalna reprezentacja.

Czy w dłuższej perspektywie wtorkowe decyzje przyczynią się do oczyszczenia olimpijskiego ruchu? Nie ma żadnej pewności.