Boruc zadowolony, Nawałka (chyba) też
Pożegnanie Artura Boruca z reprezentacją udało się nadzwyczajnie.
Co prawda na Stadionie Narodowym Polska nie pokonała Urugwaju, ale odchodzący bramkarz nie dość, że nie dał sobie strzelić gola (a za to przecież był odpowiedzialny), to jeszcze kilka razy pokazał, że emeryckich papierów nie odbiera trzęsącymi się rękoma. W klubowej piłce pewnie jeszcze przez kilka lat nie będzie musiał wysyłać cv do słabeuszy.
Uroczystości to jedno, a ważna próba przed rosyjskimi mistrzostwami świata w przyszłym roku to drugie. Obserwował tę próbę pełniuteńki stadion. Miłość kibiców do reprezentacji jest tak wielka, że nawet gdyby to nie Cavani i jego koledzy stali po drugiej stronie placu, a na przykład Wyspy Owcze, to też trudno byłoby się dostać na trybuny.
Trener Adam Nawałka – po części przymuszony kontuzjami asów, po części odczuwający potrzebę szukania rozwiązań alternatywnych – wystawił skład, który pewnie nigdy nie spotkał się na boisku. Do tego kazał biegać zawodnikom w innym niż dotychczas obowiązującym ustawieniu, czyli 4-4-2. Zmylił przy tym i dziennikarzy, i ekspertów. Niektórzy tłumaczyli kibicom, że polski zespół ćwiczy ustawienie 3-5-2, inni 5-4-1, a jeszcze inni dostrzegli 3-4-3. Jak było, tak było, ale było całkiem nieźle.
Po kilku dniach ćwiczeń z wieloma nowicjuszami Polacy w większości nie wyglądali na nerwowo przypominających sobie przydzielone im zadania przez Nawałkę i jego asystentów. Przeciwnicy może nie starali się ze wszystkich sił, ale tak czy owak nie zdołali golami popsuć humoru Polakom. To się liczy, bo ostatnio o uwielbiane przez fachowców „zero z tyłu” nie było łatwo.
Do Rosji nie można pojechać z dwunastką, trzynastką zawodników gotowych do wypełniania obowiązków na najwyższym poziomie. Musi ich być znacząco więcej. W piątkowy wieczór kilka osób starało się pokazać, że to nie jest zadanie z kategorii mission impossible.
Wyraźnie rzucał się w oczy Bartosz Bereszyński, któremu regularne pokazywanie się w Sampdorii wyraźnie pomaga. Starał się z niezłym skutkiem zupełny pierwszak Jarosław Jach. Kto wie, czy Michał Pazdan nie doczekał się przynajmniej wartościowego zmiennika. Mniej dobrego mogę powiedzieć o Jacku Góralskim, chyba że nieuważnie patrzyłem.
Nijak nie można dostrzec wartościowych zmienników Roberta Lewandowskiego. Mała pociecha, że w Bayernie też o to trudno. Kamil Wilczek jest silny fizycznie, ale nieprzesadnie stara się pokazać inne walory. Jakub Świerczok, który go zmienił, był chyba trochę przestraszony. Łukasza Teodorczyka w ogóle nie ma na zgrupowaniu, a Mariusz Stępiński nie podniósł się z ławki rezerwowych. Chyba tylko Arkadiusz Milik, jeżeli wygra wyścig z czasem, może poprawić humory kibicom.
Po piątkowym meczu nie spodziewałem się jakichś fajerwerków i może dlatego jestem prawie usatysfakcjonowany tym, co zobaczyłem, zważywszy na konieczne eksperymenty.