Patrzę na Karolinę, myślę o Agnieszce

Patrzyłem na WTA Finals, a myślałem o Agnieszce Radwańskiej, która po raz pierwszy od lat nie wykupiła biletu do Singapuru.

W finale kibicowałem Karolinie Woźniackiej, która najwyraźniej uznała, że dość już porażek z Venus Williams, i wreszcie zasłużenie ograła wielką Amerykankę (6:4, 6:4).

Dwa lata temu to Agnieszka Radwańska dostawała ten bardzo ważny puchar po zawodach, w których występuje osiem najlepszych zawodniczek roku. Dzisiaj jest w rankingu na miejscu 28. – po sezonie nieudanym jak nigdy. Zaczynała go przecież jako trzecia tenisistka WTA.

Trzymałem kciuki za Woźniacką z kilku powodów. Chyba najważniejszy jest taki, że chciałem natchnąć się wiarą w to, że wielkie powroty są możliwe. Skoro polska Dunka po trudnym dla siebie czasie, kontuzjach, osobistych perypetiach jest znowu prawie na szczycie, to dlaczego nie może tego samego uczynić Radwańska? Venus Williams też zresztą wróciła do finałów wielkich turniejów w świetnym stylu, ale przykład Karoliny jest mi bliższy.

Przez ostanie miesiące trochę unikałem komentowania kolejnych porażek najlepszej polskiej zawodniczki w historii. Po pierwsze, żeby się nie powtarzać, a po drugie dlatego, że uważałem i uważam, że Agnieszka ma prawo do słabości po tylu latach obecności w pierwszej dziesiątce na świecie.

Dzisiaj jednak sezon 2017 dotarł do końca i warto sobie zadać sobie pytanie: co dalej? Z obozu Polki nie przedostają się, przynajmniej na razie, jakieś bardziej szczegółowe analizy. W „Gazecie Wyborczej” zabrał co prawda głos tata Radwański, ale on od ładnych kilku lat jest też znacznie gorzej poinformowany. Trudno się więc dziwić, że w tytule znalazła się informacja o modlitwach o zdrowie Agnieszki i jej siostry Urszuli.

Ale rzeczywiście zdrowie może odegrać kluczową rolę. W minionych miesiącach gołym okiem było widać, że go brakowało. Krucha sylwetka krakowianki wydawała się jeszcze bardziej krucha. Często nie brakowało umiejętności, tylko sił.

Nie chcę nawet myśleć o polskim (kobiecym i męskim) tenisie po epoce Agnieszki Radwańskiej. Poza Magdą Linette nie ma przecież nikogo z widokami na singlowe starty w poważnych turniejach.