Złoto z dreszczykiem

Anita Włodarczyk postarała się, żebyśmy nie siedzieli przed telewizorami ze znudzonymi minami. Zamiast machnąć w pierwszej kolejce gdzieś pod osiemdziesiątkę, męczyła się przez pierwsze trzy kolejki. W pewnym momencie nie można było być nawet pewnym przejścia do finałowej ósemki.

Skończyło się jednak tak jak zawsze od 2014 r. Anita wygrała i została w Londynie mistrzynią świata w rzucie młotem. Jej najlepszy rzut na odległość 77,90 m jak na nią nie jest rewelacyjny, ale i tak nieosiągalny dla koleżanek z rzutni.

Jej porażka byłaby dla specjalistów znacznie większą sensacją niż brąz w biegu na setkę Usaina Bolta, żegnającego się w ten sposób ze światowymi stadionami. Chcieliśmy złota dla Bolta trochę wbrew wieściom, które dochodziły na temat jego formy. Bolt i tak jest wielkim sportowcem, i mam nadzieję, że to się nie zmieni, bo przecież w tej chwili na ostateczną ocenę trzeba poczekać jakieś dziesięć lat, czyli tak długo, jak długo są przechowywane próbki do badań antydopingowych.

Wracając do Włodarczyk. To, co cieszy prawie tak samo jak jej złoto, to brąz Malwiny Kopron, dziewczyny, która nie skończyła jeszcze 23 lat. Jeśli dodać do tego szóstą pozycję Joanny Fiodorow, to można powiedzieć, że drugiej konkurencji z takimi osiągnięciami na tych mistrzostwach raczej nie będzie. Chyba że w młocie mężczyzn, jeśli Pawła Fajdka nic nie rozproszy.

Być może Anita Włodarczyk nie jest przez wszystkich lubiana, w tym także przez niektórych kolegów z reprezentacji. W tym roku z powodu konfliktu podczas zgrupowania w USA usłyszeliśmy trochę cierpkich słów na jej temat. Na szczęście rację miał Tomasz Majewski, który uspokajał, że tarcia nie będą miały wpływu na formę zawodników. Na formę Włodarczyk na pewno nie. Jest wielkim sportowcem i tego nikt nie zmieni.

Kobiece medale w rzucie młotem są pierwszymi na londyńskich zawodach oglądanych codziennie przez kilkadziesiąt tysięcy ludzi znających się na lekkiej atletyce. Do oczekiwanych ośmiu czy dziewięciu sporo brakuje.