Stawiam na Kubota

Dobrze wrócić na trawę Wimbledonu, nawet jeśli tylko za pośrednictwem telewizora. Zielone korty zazwyczaj dobrze robią Agnieszce Radwańskiej.

We wtorek sprawiała wrażenie, że tego lata może być podobnie. Jelena Janković, dawno, dawno temu pierwsza w rankingach, postraszyła Agnieszkę w pierwszym secie, ale poległa w drugim do zera.

Wielkich nadziei na znaczące osiągnięcie w Londynie w dalszym ciągu nie mam, ale jakieś promyki ciągle się tlą. Nie wiadomo, zdaje się, do końca, czy kryzysowe miesiące w karierze Polki to skutek kontuzji, na które narzeka, czy też kryzysu „wieku średniego” tenisistki. Można sobie oczywiście tłumaczyć, że nawet największe i największych dopadają takie przypadłości. Owszem. Ale nigdy nie ma pewności, czy ten stan nie utrwali się na dłużej albo na zawsze.

Gdyby Radwańska wysłała więcej sygnałów powracającej radości z biegania po korcie, odżyłyby ze zwiększoną moce ulubione rozważania kibiców i dziennikarzy na temat wielkoszlemowych aspiracji. Okazja jest szczególna. Nie ma przecież Sereny Williams, która ma ważniejsze sprawy na głowie. Nie ma Marii Szarapowej, która po dyskwalifikacji nie wszędzie jest witana z otwartymi ramionami. Wiktoria Azarenka po urodzeniu dziecka też chyba nie zacznie od zdobycia tytułu. Z innymi Agnieszka mogłaby sobie poradzić…

Bez względu na to, jak będzie dalej, łatwiej kibicować przeżywającej ciężkie chwile Agnieszce Radwańskiej niż Jerzemu Janowiczowi. Od dawna nie mam nadziei na jakąś zasadniczą przemianę w głowie „człowieka z szopy”, w której podobno wychowywał się tenisowo, jak wykrzyczał kilka lat temu dziennikarzom.

Tym razem jęki i krzyki były na korcie. Na szczęście nie rozkojarzyły 26-etniego już Janowicza i to jego przeciwnik, Kanadyjczyk o skomplikowanym rodowodzie, młodziutki Denis Shapovalov, schodził do szatni ze zwieszoną głową. Podczas konferencji prasowej nie było krzyków, bo w ogóle jej nie było. JJ zerwał ją z powodu uporczywej obecności dziennikarza, który dla wielkiego (wzrostem) tenisisty jest mendą. Dziwię się, że w relacjach, które czytałem, reporterzy raczej unikali nazwania tego napadu chamstwa po imieniu.