Podium za wysokie dla Kowalczyk

Patrzę dziś na Justynę Kowalczyk biegnącą na mistrzostwach w Lahti i mimo woli zadaję sobie uniwersalne pytanie: kiedy sportowiec powinien odejść? Prawdziwych osiągnięć nasza mistrzyni nie ma już od kilku sezonów.

Do Finlandii wraz ze swoim zespołem przyjechała ścigać się właściwie tylko na jednym dystansie. Dziesiątkę klasykiem wybrała jako konkurencję, w której może dobiec do podium. Nie dobiegła.

Marit Bjoergen jako młoda mama biega tak samo skutecznie jak przez wszystkie poprzednie zimy. Kowalczyk straciła do niej półtorej minuty, co dało 8-9 miejsce na mecie. Byłoby super, gdyby chociaż zbliżyła się do tej lokaty jakakolwiek inna Polka. Dla naszej multimedalistki super nie jest bez względu na to, co powie po zawodach.

Kiedyś napisałem, że Justyna Kowalczyk już niczego nie musi udowadniać. Mija zima za zimą i faktycznie w najważniejszych zawodach nie udowadnia. A jeśli już, to w zawodach słabiej obsadzonych, ewentualnie mniej popularnych (przynajmniej w Polsce) maratonach.

Jedno jest pewne. Zostało serce do katorżniczej pracy nawet wtedy, gdy męka na treningach nie jest wynagradzana na metach pucharowych i mistrzowskich wyścigów. Jeśli ta sytuacja będzie się utrwalać, to powoli w pamięci kibica zacierać się będą Kryształowe Kule, heroizm podczas Tour de Ski, kilkanaście medali olimpijskich i mistrzostw świata. Kibic zapamięta ostatecznie dość niezdarne zjazdy i odległe miejsca.

Nie wiem, czy warto. Bo przecież Justyna Kowalczyk nie jest dziewczyną, która z trudem podstawówkę skończyła i teraz, niczym Józef Łuszczek czy Wojciech Fortuna, przez całe życie będzie użalała się nad losem byłej mistrzyni. Doktoratu na piątkę nikt jej przecież nie podarował na piękne oczy. Do kieszeni nie zaglądam, ale o biedzie raczej nie może być mowy. Nie wierzę, że brakuje jej pomysłów na życie „po”. A może brakuje odwagi?

Marnym pocieszeniem jest to, że podobne dylematy ma wielu mistrzów. Nie każdy, jak Adam Małysz, postanowił odzwyczaić się od skoków w chwili triumfu. Jego koledzy Janne Ahonen, Simon Ammann czy nawet Noriaki Kasai męczą siebie i kibiców. Trwałe miejsce co najwyżej w trzeciej dziesiątce zawodów o Puchar Świata to przecież nie jest to, co chcemy kojarzyć z ich karierą.