Jak dobrze, że jest Anita

Idzie jak po grudzie. Dziesiąty dzień igrzysk i dopiero piąty medal. Za to złoty i zdobyty w stylu najlepszym z możliwych.

W konkursie życia, jak go sama określiła, Anita Włodarczyk niespecjalnie musiała obserwować rywalki. Druga Chinka rzuciła o ponad pięć i pół metra bliżej. Rekord świata Polki jak marzenie – 82,29 m.

Nie mam złudzeń. Świat znacznie intensywniej będzie się zachwycał nowym królem czterystu metrów, który nazywa się Wayde Van Niekerk i pochodzi z RPA. Każdy, kto widział jego susy na ostatniej prostej, musiał się zachwycić. I ten wynik – 43,03 s! Lepiej niż Michael Johnson.

Także nad Usainem Boltem zachwytów nie będzie końca. Trudno się dziwić. Niby był w trochę słabszej formie, ale w Rio trzeci raz z rzędu pokazał, kto rządzi w najkrótszym sprincie. A to przecież nie koniec.

Rzut młotem nie rozpala takich namiętności jak np. sprinty, ale to nie zmienia faktu, że już teraz można powiedzieć, że Anita Włodarczyk jest jedną z najwybitniejszych lekkoatletek tych igrzysk. Gdyby nie doping Tatiany Łysenko w Londynie, świętowałaby już dziś obronę mistrzostwa. A tak paradoksalnie złoto za Londyn dostanie później niż Brazylii.

Dzięki Polce przeżywamy radosne chwile, których nie mamy w zbyt wielu na tej olimpiadzie i nie mam tylko na myśli przygnębiających wieści dopingowych. Niewiele przecież zostało z mocarstwowych pomruków, jest raczej mozolne ciułanie małych sukcesików, awansów do kolejnych rund. Jest też dużo, stanowczo za dużo mniej czy bardziej honorowych porażek.

Anita to świetna, skromna dziewczyna o nadzwyczajnych sportowych umiejętnościach. Jak dobrze, że jest w polskim sporcie.