Jak nie teraz…

Od 20 lat Legia skutecznie unikała pokazywania się w Lidze Mistrzów. Teraz już tak łatwo nie pójdzie. Mistrzowie z Łazienkowskiej nie dość, że zostali rozstawieni w losowaniu jako ci mocniejsi, to jeszcze wylosowali zespół najsłabiej oceniany z całej stawki, czyli irlandzki Dundalk FC.

Jak nie teraz, to kiedy – to chyba najczęstszy komentarz do piątkowego losowania. Rzeczywiście wydaje się, że łatwiej już nie może być. Dobrze byłoby jednak, żeby ci, którzy już widzą Barcelony, Bayerny czy inne Manchestery w Warszawie, wzięli pod uwagę, że trzeba jeszcze wygrać dwumecz z Irlandczykami. A przecież – jak ktoś przytomnie zauważył – nie z takimi kozakami potrafiliśmy umoczyć.

Załóżmy, że będzie dobrze. Że Vadis Odjidja-Ofoe tuż po podpisaniu kontraktu wyskoczy na boisko i zacznie kopać jak młody Bóg. Że Nemanija Nikolić dołoży kolejne gole do swojej kolekcji. No i że nikt nie wypuści na plac kogoś, kto nie miał prawa wstępu na boisko. Doczekamy się awansu i…

I tego, co będzie potem, obawiam się najbardziej. Owszem, prawie 15 mln euro za występy w grupie Ligi Mistrzów piechotą nie chodzą. W polskich warunkach to suma niebotyczna. Pieniądze będą się więc zgadzały. A wyniki i wrażenie artystyczne? Z tym może być znacznie gorzej.

Nie oglądam potyczek Legii od pierwszej do ostatniej minuty, ale coś mi się zdaje, że szału nie ma. Mój kolega opowiadał mi właśnie, że się strasznie skatował podczas heroicznego eliminacyjnego boju z Trencinem. Trochę go uspokajałem. Naoglądał się Euro 2016, a przedtem innych niepolskich rozgrywek i chciałby oglądać Legię z porównywalną przyjemnością. Żadne takie. Trzeba się trochę pomęczyć podczas patrzenia na naszych mistrzów.

Do tego tegoroczna Legia chyba w niczym nie jest lepsza od tej sprzed roku czy dwóch. Albański trener Hasi wszystko ma jeszcze przed sobą. Podobno czas działa na jego korzyść. Tego nie wiem. Na pewno nie brakuje mu szczęścia. Mam nadzieję, że i warszawscy gracze trochę fortunie pomogą.