Jak umówił się Boniek?

Dym opadł, ale zadyma trwa w najlepsze. Po wielkim poniedziałkowym racowisku podczas finału futbolowego Pucharu Polski na Stadionie Narodowym mamy do czynienia gorączkowym szukaniem winnych.

Wiadomo, że na boisku wylądowały race rzucone z poznańskiego sektora. Dym był też na trybunie zajmowanej przez warszawskich kibiców niezłomnych. Z tamtej strony nic nie leciało na plac gry. A więc pełna kultura? Niektórzy sugerują, że odpalać sprzęt do dymienia można, rzucać nim – nie.

Czy taki punkt widzenia przyjął prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej? Całkiem prawdopodobne. Oto tweet Zbigniewa Bońka: „Gratulacje dla Legii i ich kibiców. Lech? Czuję się zawiedziony i to nie przez postawę piłkarzy, nie tak się umawialiśmy”.

A jak? Na wzniecanie dymu tylko na trybunach i za trzymanie się tych ustaleń pochwalił, jak to nazwał, kibiców Legii? Z drugiej strony w „Przeglądzie Sportowym” Boniek ocenia, że fani warszawskiej drużyny też przesadzili. Mistrz paradoksu?

Wersja z układem o nierozprzestrzenianiu rac poza trybuny znalazła potwierdzenie w popołudniowych komunikatach. Race wjechały na stadion samochodem z akredytacją PZPN. A było ich pięćdziesiąt i cztery. Swoją drogą ciekawe, jak to zostało tak dokładnie policzone. Gospodarze Narodowego obarczając winą PZPN, ujawniają, że przy bramkach wejściowych skonfiskowali pięćdziesiąt rac. A więc system był szczelny. Może był, może nie.

W każdym razie jeśli okaże się, że jednak prezes Boniek (albo jego ludzie) dogadywali się z kibolami w sprawie pokojowego wykorzystania sprzętu do zadymiania, to teraz mają za swoje. Wybór mniejszego zła okazał się wyborem większego zła.

W całej tej sprawie jedno jest pewne: naszymi stadionami rządzą kibole, a hasłami typu „zero tolerancji” można nastraszyć jedynie przedszkolne dzieci.