Wygrana ze Słowenią i co z tego

Przed hokejowymi mistrzostwami świata Dywizji 1A w Katowicach nasłuchałem się buńczucznych zapowiedzi walki o skok do Elity.

Epizodycznych kibiców informuję, że dywizje z dodatkiem cyfr i liter oraz elity to współczesne określenia swojskich grup. No więc śląski Spodek miał być miejscem triumfu naszych hokeistów.

Wiadomo – w Spodku czterdzieści lat temu omal nie zawaliło się radzieckie imperium. Bohaterscy polscy reprezentanci rozprawili się ze sławami ze Wschodu sześć do czterech. Świat wstrzymał oddech.

Potem wszystko już przerżnęliśmy i Polska spadła do grupy B, a upokorzeni przez naszych radzieccy zawodnicy jakoś się otrząsnęli i zostali wicemistrzami świata. Zauważyłem, że relacje z tamtego turnieju kończą się jednak zazwyczaj na opiewaniu bezprzykładnej wiktorii Polski nad ZSRR.

Wróćmy do współczesności. W pierwszym meczu z Włochami – wtopa. W drugim z Koreańczykami – jeszcze większa. Komentatorzy od rozważań o tworzeniu się polskiej potęgi zdolnej zawojować Elitę płynnie przeszli do analizy szans na pozostanie w Dywizji 1A. Skoro za wolno i niezdarnie uganialiśmy się za krążkiem w starciu z przeciętniakami, to co tu mówić o konfrontacji z potęgami – Słowenią i Austrią?

Tak, tak reprezentacje tych państw uchodzą za mocniejsze hokejowo od Polski. Jakie czasy, takie potęgi, z którymi się mierzymy.

Wydawało się, że czarny scenariusz musi się dopełnić. Tymczasem Polacy ni stąd, ni zowąd okazali się lepsi od Słoweńców, i to dość wyraźnie, bo 4:1. Za dużo to nie daje, ale może faktycznie w przyszłym roku zagramy w tej samej dywizji.

Lepiej jednak nie robić wody z mózgu słabiej wtajemniczonym, że są realne szanse na grę z najlepszymi. W hokejowym związku zarejestrowanych jest kilkuset zawodników, zaledwie kilka drużyn reprezentuje jaki taki poziom, a do tego nie mamy naturalizowanych Kanadyjczyków.

Jeśli chodzi o tych ostatnich, to warto zauważyć, że koreańskimi gwiazdami są Matt Dalton i Michael Swift. Można? Można. Ale lepiej chyba nie.