Jest dobrze

Oni naprawdę polubili wygrywanie. Zdmuchnęli Finlandię w efektownym stylu – pięć do zera.

To dość niesamowite. Futbolowa kadra odzwyczaiła nas od porażek. Dzięki temu nawet na sparingach stadiony zapełniają się kibicami do ostatniego krzesełka. W sobotę we Wrocławiu też tak było.

Sparingowe manewry z Serbami i Finami naprzeciwko pokazały, że polska reprezentacja rośnie z miesiąca na miesiąc. Można się było zastanawiać, czy utrzyma się euforia po jesiennym awansie do EURO. Euforii może nie ma, ale jest coraz większa pewność skuteczności pracy Adama Nawałki i jego ludzi. Jest tak, jak w pewnym momencie za czasów Leo Beenhakera – poczucie, że mamy drużynę. I to taką z poczuciem własnej wartości.

Paweł Wszołek z dwoma golami i buszowaniem na skrzydle, Filip Starzyński z boiskową orientacją i strzałem w stylu Arkadiusza Milika, Bartosz Salamon z podaniem marzeniem do Kamila Grosickiego – to ludzie, którzy rozjadą się do swoich klubów z całkowicie zasłużonym poczuciem wykorzystanej szansy.

Za to w smętnym nastroju będą się dzielić jajeczkiem Sławomir Peszko, Sebastian Mila, Łukasz Szukała i Krzysztof Mączyński. Jeśli nawet szyją się dla nich garnitury na wyjazd do Francji, to mogą one zostać w szafie. Muszą szybko udowodnić, że reprezentacyjna forma to nie jest wyłącznie czas przeszły, żeby nie oglądać mistrzostw Europy przez szybę telewizora.

Mówi się, że Adam Nawałka ma nosa. Trafia z powołaniami, wyciąga niespodziewanie kogoś zupełnie nieoczywistego, a ten wchodzi na boisko i porusza się na nim, jakby stale dostawał powołania. Nie lekceważę nosa trenera, ale mocniej wierzę w jego ciężką codzienną pracę. Osobiste doglądanie zawodników pierwszo- i drugoplanowych piłkarzy, rozmowy z nimi i trenerami. Nawałka umie podtrzymywać wiarę zawodników w to, że są ważni dla szkoleniowca.

Podnieciłem się trochę sobotnim pięciobramkowym zwycięstwem, a przecież sam pamiętam, że bywało jeszcze lepiej. Działo się to w 1965 roku w Szczecinie, a ja byłem wtedy na stadionie Pogoni i szalałem z radości po każdej z siedmiu bramek dla Polski. W tym czterech Włodzimierza Lubańskiego. To były eliminacje do mistrzostw świata w Anglii. Po kilku dniach nasi pojechali do Włoch i… wrócili z sześcioma golami w swojej bramce. Oczywiście nie chcę niczego sugerować, ale trzeźwość spojrzenia warto chyba zachować.