Czy Navratilova da szlema Radwańskiej?

Od pewnego czasu wiadomo było, że ktoś bardzo znany pojawi się w ekipie Agnieszki Radwańskiej. Od dzisiaj już wiadomo. Tą, która ma zaprowadzić Polkę na wielkoszlemowy szczyt, jest Martina Navratilova.

Sama umiała to robić. Osiemnaście singlowych zwycięstw w największych z największych turniejów robi niesamowite wrażenie. Gdyby dodać do tego debel i mikst, uzbierałaby się ciężarówka pucharów z Melbourne, Paryża, Londynu i Nowego Jorku.

Czy najlepsza w historii polska tenisistka ma szansę wygrać wielkoszlemowy tytuł? Tym pytaniem zamęczana jest od ładnych kilku lat sama zawodniczka i całe jej otoczenie. Kibice są niecierpliwi. Szybko przestały zaspokajać ich ambicje ćwierćfinały, półfinały czy nawet wimbledoński finał z Sereną Williams.

Najpierw pojawił się postulat przesunięcia na drugi plan ojca i trenera Roberta Radwańskiego. W boksie teamu usiadł Tomasz Wiktorowski i z czasem to on stał się numerem jeden w ekipie. Ojciec szczęśliwy nie był, ale z czasem musiał się pogodzić z nową rolą – recenzenta. Coraz bardziej zgorzkniałego. Ciekawe, co powie teraz, gdy Radwańska posłuchała kolejnej rady i poprosiła o wsparcie czeską Amerykankę. Euforii nie przewiduję.

Navratilova ma wszystko jako zawodniczka, a jako trenerka – wszystko (oby) przed sobą. Ruch Radwańskiej świadczy o jej determinacji. A byli już tacy, całkiem liczni, którzy posądzali Agnieszkę o brak ambicji w dążeniu do najwyższych celów. Nie wydaje się przecież sporej sumy tylko po to, by mieć słynne nazwisko w ekipie. Pomógł Lendl Murrayowi, przydaje się Edberg Federeroowi, z rad Beckera korzysta Djokovic. Dlaczego z Navratilovą i Radwańską ma być inaczej?