Real w ostatniej chwili

To nie mogło być takie proste – pomyślałem sobie, gdy Sergio Ramos strzelił na jeden do jednego. Brakowało zaledwie kilkudziesięciu sekund do szczęścia Atletico. Nie mogłem uwierzyć, że czary trenera Simeone obezwładniają Real tak skutecznie. Prawie się udało, ale jednak Real potrafił się otrząsnąć.

W sobotnią noc cały Madryt płakał, choć nie cały ze szczęścia. Puchar Ligi Mistrzów trafił jednak do Królewskich. Po latach, gdy jakiś bardzo młody dziś kibic przeczyta, że Real w roku 2014 dokopał Atletico cztery do jednego, może sobie wyobrazić mecz do jednej bramki. Tymczasem było przecież trochę inaczej. I gdybyśmy dzisiaj fetowali Atletico, bo na przykład sędzia doliczył minutę mniej dodatkowego czasu gry, nikt przecież nie mógłby powiedzieć, że puchar dostał się niesprawiedliwie w ręce mniej sławnych madrytczyków.

Można tylko powiedzieć niezbyt niestety odkrywczo: taka jest piłka i za to ją kochamy, a czasami nienawidzimy. Wyobrażam sobie takiego Ikera Casillasa, gdyby się jednak Realowi w ostatniej chwili nie udało. Bo przecież Casillas zachował się przy strzale Diego Godina jak zupełny młodziak.

Przez godzinę Iker był tym, którego błąd dawał przeciwnikom puchar. Casillas i tak ma od dłuższego czasu pod górkę (choć wielu chciałoby mieć taką górkę przed sobą). Chyba po raz pierwszy od czasów młodzieńczych nie jest pewny swojej pozycji w klubie. A jeszcze kilkanaście miesięcy temu wydawało się, że Real zacznie się na serio rozglądać za następcą gdzieś w okolicach czterdziestki swojego kapitana.

Dla bramkarza Realu skończyło się w Lizbonie dobrze (przy okazji przepraszam, że tydzień temu starałem się przenieść finał LM do Porto – nie mam żadnego usprawiedliwienia). Za to Simeone ma sporo do przemyślenia. Czy potrzebnie dał wiarę niekonwencjonalnym metodom uzdrawiania swojego asa Diego Costy i wpuścił go na boisko? Okazało się, że tylko na kilka minut i w zasadzie tylko na jedną akcję. Może dlatego zabrakło komuś innemu sił, by upilnować Ramosa, bo Simeone pozbawił się w praktyce jednej zmiany.

Tak czy owak ci, którzy chcieli mieć w Lizbonie dramat. byli jego świadkami. Co z tego, że rozpoczął się jakieś półtorej godziny po pierwszym gwizdnięciu sędziego.