Lewandowski w bawarskich spodenkach

Nasze sportowe życie jest jednak ubogie. Właśnie stało się coś, o czym wiedzieliśmy dość szczegółowo od kilku miesięcy. Robert Lewandowski staje się Bawarczykiem. A jednak kontrakt ( z vacatio legis do końca sezonu)  z Bayernem wart jest  telewizyjnych czołówek programów informacyjnych. Fruwają miliony euro, o które wzbogaci się najbardziej zainteresowany, choć może  jeszcze bardziej  byli  zainteresowani obaj menedżerowie, którzy troszczyli się, jak umieli, o szansę „dalszego sportowego rozwoju” swojego podopiecznego.

Ta ekscytacja wynika pewnie stąd, że podobnych Lewandowskiemu mamy zaledwie kilkoro. Oczywiście Agnieszka Radwańska, Marcin Gortat, Wojciech Szczęsny i pozostali Polacy z Dortmundu. Szansę ma  Jerzy Janowicz. Mam na myśli tych, którzy po zakończeniu sezonu liczą przychody w milionach, obojętnie euro czy dolarów. Może jeszcze Robert Kubica, choć rajdy to nie ta sama kategoria wagowa co F1. Tacy narciarze, nawet Justyna Kowalczyk, to już zwykli ciułacze przy tuzach z innych dyscyplin.

Lewandowski nigdy nie będzie Davidem Beckhamem. Jedyna szansa na biznesowe zainteresowanie Polakiem to gole strzelone bramkarzom z przeciwnej strony boiska.  Frank Ribery, przyszły kolega z Monachium, w przerwach od kopania piłki, krąży po przybytkach francuskiego wymiaru sprawiedliwości tłumacząc się z nietolerowanych przez prawo erotycznych przygód, a to podnieca publikę. Dzięki Cristiano Ronaldo poznaliśmy co najmniej kilka bardzo zgrabnych kobiet. Wspomniany Beckham – niedościgły mistrz. Jednym słowem, z Roberta showmana raczej nie będzie. To bardziej przypadek Messiego. I bardzo dobrze.