Nie zwariować po Wimbledonie
Gdyby przed tegorocznym Wimbledonem jakiś tenisowy prorok ogłosił, że będziemy mieli reprezentantów w półfinałach obu singli, to raczej nie potraktowałbym tej przepowiedni poważnie. Gdy to się stało, zamiast skakać z radości, kombinuję sobie, że przecież mogło być jeszcze lepiej. Im jednak więcej czasu upłynie od ostatniej zwycięskiej piłki Andy’ego Murraya w finale , tym poczucie sukcesu będzie większe. I nie chodzi mi tylko o Jerzego Janowicza, czy tym bardziej Łukasza Kubota.Na start Agnieszki Radwańskiej czekałem ze sporymi obawami. Moja wiara w powtórzenie ubiegłorocznego finału nie była zbyt mocna. Tymczasem tak niewiele brakowało, aby Polka sięgnęła po mistrzowski tytuł. To prawda, że okoliczności, czyli pogrom faworytek okazały się niezwykle sprzyjające. Ale w takim na przykład meczu z Chinką Na Li Radwańska pokazała, że na serio myśli i naprawdę dużo robi, by zwyciężyć w najważniejszym turnieju. Na pewno tak samo, a może jeszcze bardziej starała się z Sabine Lisicki. W finale czekała już przecież Marion Bartoli, z którą Isia nie przegrywa. To prawda, że po porażce słabo wypadły jej podziękowania za grę Niemce. Jej odwrócenie się od rywalki pokazało jednak, jak wielkie emocje nią targały i jak wielkie rozczarowanie przeżywała. Przypominam, że w ubiegłym roku podczas igrzysk mieliśmy pretensje do Radwańskiej, że zupełnie nie przejęła się szybkim pożegnaniem z rozgrywkami. Teraz jest znowu źle, bo się przejęła za mocno. Gdybym musiał wybierać, wolałbym tę tegoroczną. A mistrzyni Bartoli ? Można biadolić, że gra najbrzydziej na świecie, ale tytułu nikt już jej nie odbierze. Ona wykorzystała wielką szansę. Czy lepszą od niej tyle razy Radwańską spotka kiedyś to samo ? Wojciech Fibak prowadził w decydującym secie 4 do 1 z Manuelem Orantesem w finale Masters i przegrał. Mówiło się, że jest młody i będzie miał kolejne okazje. I nie sprawdziło się. Fibak miał wtedy 24 lata, a więc tyle samo co dzisiaj najlepsza Polka.
Z Jerzym Janowiczem nie ma na razie takiego dylematu. Londyński turniej chyba ostatecznie przekonał wszystkich, że chłopak z Łodzi nie zostanie gwiazdą jednego turnieju w Paryżu. Po powrocie na lotnisku powiedział, że najważniejsze teraz, by nie zwariować. Należy tego życzyć również niektórym zgłodniałym osiągnięć dziennikarzom, którzy teraz będą wymagali od Janowicza seryjnych zwycięstw z całą czołówką.
I jeszcze jedno. Dobrze, że gdzieniegdzie przypomniano rolę mądrego wsparcia karier Radwańskiej i Janowicza przez Ryszarda Krauzego. Teraz nie mamy w naszym tenisie kogoś podobnego do Krauzego.