Sklejone kartki Kubicy

Gdy usłyszałem w radiu o tym, że Robert Kubica w trakcie francuskiego rajdu wypadł z trasy, a  jego roztrzaskany samochód spalił się doszczętnie, w pierwszej chwili pomyślałem, że może już wystarczy tych zmagań z przeznaczeniem. Rozumiem, że gdy się ma dwadzieścia kilka lat, piekielnie trudno zrezygnować z marzeń. Tym bardziej, że ich urzeczywistnienie było w zasięgu ręki. Dosłownie – ręki. Gdyby Kubica był normalnym kierowcą, parkowałby na miejscach dla niepełnosprawnych. On tymczasem nie rezygnuje ze sportu na najwyższym poziomie. Ok, Formuła 1 raczej już nie, chociaż nawet w ostatnich wypowiedziach Robert nie może się zdecydować na jednoznaczną deklarację. Ciągle tli się w nim nadzieja. W nas kibicach zresztą też, choć jest to samooszukiwanie się lub wiara w cudowne odrodzenie nerwów w jego prawe ręce.

A jednak nie jestem w stanie potępić Kubicowego igrania z losem. Przede wszystkim on chyba dokładnie wie co robi, ryzyko ma przekalkulowane. Od lat imponuj e mi w nim niesamowita koncentracja na uprawianiu swojej dyscypliny. W czasach, gdy zaledwie marzył o ściganiu się w F 1, później, gdy już był w  zespołach BMW i Renault, no i po nieszczęsnym nadzianiu się na barierkę we  na początku 2010 roku. Podoba mi się jego lakoniczność. Chyba bez wstrętu wykonywał swoje obowiązki wobec sponsorów, ale  – jak rzadko który sportowiec dzisiaj –  był (i jest) antygwiazdą. Trzeba się trochę naszperać, żeby dowiedzieć czegokolwiek o jego życiu pozawyścigowym.

O dziwo, po tym co stało się podczas Rallye du Var stał się rozmowniejszy i powiedział trochę więcej L’Equipe. O  nadgarstku i łokciu prawej ręki, o ograniczeniach, które bardziej przeszkadzają w codziennym życiu niż za kierownicą. To chyba zresztą charakterystyczne. Naprawdę dobrze Kubica czuje się za kierownicą. To jest jego miejsce. Konsekwencje sklejenia się kartek opisu trasy niczego zdaje się nie zmienią.

Gdy zamiast  cieszyć się z małego, ale jednak dość znaczącego osiągnięcia rajdowego Polaka, znów nadsłuchiwaliśmy komunikatów o jego stanie zdrowia, w Brazylii po kolejny tytuł mistrza świata Formuły 1 sięgał Sebastian Vettel. Dziś już nie przypomina się, że Niemiec pojechał pierwszy raz w F 1 pięć lat temu, bo jego kolega z BMW Sauber Robert Kubica miał przymusową przerwę po tym, jak cudem wyszedł prawie bez szwanku z karambolu w Kanadzie.

Jak wyglądałoby dzisiaj porównanie osiągnięć obu kierowców, gdyby nie przypadki Kubicy ?