Poolimpijskie zakwasy
Po krótkiej przerwie wracam na blogowe boisko, na którym jakiś czas temu domagałem się od premiera zabrania głosu w sprawie naszych sportowych wyczynów w Londynie. Kilku komentatorów „Szczęściarza Tuska” poinstruowało mnie , że adresat nie ten. „ Co ma premier do Olimpiady ?” pyta na przykład el, jan wysyła mnie do gimnazjum, a jerzy podsuwa inne adresy – prezesów związków sportowych (jasne, że warto skorzystać). Andrzej52 też szuka winy gdzie indziej. Śleper po bojowym „przestańmy jojczyć” wstydzi się tylko za tych reprezentantów, którzy nie walczyli „należycie”. Tu pełna zgoda. Właśnie w tych momentach się wstydziłem. Niestety z krótkimi przerwami wstyd (a i złość) towarzyszył mi przez kilkanaście londyńskich dni. Paweł Słomiński, szef Klubu Polska zauważył jeden z aspektów tego problemu. Zdaniem wieloletniego opiekuna Otylii Jędrzejczak, poza grupą znakomitych ludzi, „jest też kilku takich, którzy odcinają kupony od sławy na żywca, na oczach wszystkich”. Wydawałoby się, że chociaż tego można by uniknąć, ale okazało się, że nie.
Ostatni raz przyczepię się do Donalda Tuska. Rozumiem, że robienie sobie fotek ze zwycięzcami i rekordzistami to zadanie premiera, zaś komentowania porażek w zakresie obowiązków nie ma. I to jest jasne postawienie sprawy. Ja to rozumiem, ale muszę jeszcze nad sobą popracować, żeby taki punkt widzenia przyjąć za swój. Jestem zwolennikiem brania spraw w swoje ręce, lecz nie tak radykalnie.
Na niższych szczeblach, choć anemicznie, dyskusja jednak się toczy. Jedni sięgnęli do mizerii lekcji wychowania fizycznego i nagminnego braku uprawiania czegokolwiek. Inni zastanawiają się nad skutecznym sposobem wyłuskiwania talentów i prowadzeniem ich za rączkę na olimpijskie podia. Do tych drugich należy na przykład były wioślarz Andrzej Krzepiński, który poprzez swoją Akademię Drogi Sportowej chce naukowo szukać talentów do konkretnych sportów. System testów jest bardzo ciekawy i miejmy nadzieję bezbłędnie będzie wskazywał nowego Tomasza Majewskiego czy nawet Konrada Czerniaka. Ale jedną wadę ma na pewno. Ostateczne badanie organizmu( geny, biochemia) kosztuje kilka tysięcy złotych, a przecież nie chodzi chyba o szukanie zdolnych dzieci wyłącznie w zamożnych rodzinach.
Powszechność i wyczyn. Ośmielam się podtrzymać opinię, że w obu kwestiach państwo musi mieć swoje zdanie , chcieć do niego przekonać i skorzystać z dostępnych narzędzi, czyli również wydać sporo pieniędzy, tyle że rozsądniej. Czy byłby sukces Brytyjczyków bez ich sposobu organizacji i finansowania sportu ? Szesnaście lat temu w Atlancie uzbierali ledwie piętnaście medali. Czy osiągnięcia Australijczyków wzięły się z hasania za kangurami ?
Nie rozgrzeszam rodziców, którzy lekką ręką podpisują zwolnienia z wuefu, żeby się dzieci nie spociły. Ale czy wobec tego można tylko poprosić takiego na przykład tatusia, żeby się posunął na kanapie przed telewizorem i wspólnie, sącząc piwo, narzekać na brak medali ? Nie mogę też rozgrzeszyć polityków, którzy chętnie zakładają na szyje szaliki z napisem Polska, przebiegną się nawet po boisku w jakimś zbożnym celu, ale następnego dnia skarżą się tylko na zakwasy w swoich kończynach, zamiast spróbować usunąć zakwasy polskiego sportu.