Remis a cieszy
Marzenie Franciszka Smudy – nie przegrać -spełniło się. Prawdopodobnie o tym samym marzyło wielu kibiców, bo za moim oknem tuż po meczu pokazały się sztuczne ognie. Po jeden do jednego z Rosją wiadomo przynajmniej, że ostatni mecz w grupie nie będzie jak w poprzednich kilku imprezach meczem wyłącznie o honor. Będzie meczem o wszystko. To duży postęp. Tym bardziej, że zespół Smudy przekazał nam kilka pozytywnych komunikatów. Może się co prawda jeszcze zdarzyć, że po remisie z Czechami jako niepokonani nie wyjdziemy z grupy, ale zaczynam wierzyć w dobre wieści z Wrocławia za kilka dni.
A przyznam się, że byłem człowiekiem małej wiary. Tymczasem rzeczywiście może być tak, jak powiedział po meczu Przemysław Tytoń: „ Każdy mecz buduje nas jako zespół”. I to jest naprawdę dobra wiadomość. Bo przecież nie było łatwo odbudować się po bardzo dziwnej grze z Grekami. Zbigniew Boniek, który dzięki temu, że nigdy nie miał kompleksów osiągnął tak wiele w swoim zawodzie, udowadniał, że wśród Rosjan nie ma takich mistrzów, przed którymi należałoby klękać i prosić o niski wymiar kary. Co ciekawe, Polacy zachowywali się tak, jakby mieli taką samą opinię jak Boniek. Wiary w swoje siły starczyło do remisu. Dobre i to.
Naprawdę dobrą wieścią jest to, że na Stadionie Narodowym zobaczyliśmy dobrze zorganizowany polski zespół. Tym razem trener Smuda wyciągnął prawidłowe wnioski zarówno z gry z Grekami, jak i demolki, którą Rosjanie urządzili Czechom. Co prawda z jednej strony nie przyznawał się do błędów popełnionych w poprzedni piątek, ale z drugiej strony podjął kilka trafnych decyzji taktycznych i personalnych. Oprócz chwalonego Dariusza Dudki dał też pograć Adrianowi Mierzejewskiemu, a ten nie zawiódł. Pojawił się też Adam Matuszczyk, którego nikt się nie spodziewał. No i w ostatniej chwili Paweł Brożek, który miał szansę dotknąć piłkę raz, ale skutecznie. Niestety, nie udało się. Brożek zamienił Ludovica Obraniaka, który uwierzył najwyraźniej w to, że jest gwiazdą, bo był bardzo niezadowolony z decyzji trenera. Mam nadzieję, że ktoś szybko pomoże mu zejść na ziemię.
Graliśmy cierpliwie. Nie rzuciliśmy się na oślep do ataku. Ciekawe, że liczba okazji strzeleckich nie była przy tej taktyce wcale mała. Co prawda samotnik w ataku Robert Lewandowski musiał często użerać się z kilkoma Rosjanami na raz, ale coś za coś. Za to pewniej było po naszej stronie boiska. Po raz pierwszy od długiego czasu obrońcy nie powodowali skoków ciśnienia. A coraz pewniejszy Sebastian Boenisch z radości zaczął nawet udzielać wywiadów po polsku.
Teraz czas na Czechów, którzy początkowo mocno postraszyli błyskawicznymi dwoma golami wbitymi Grekom, ale później było trochę tak, jak kilka dni temu w Warszawie. Mieli szczęście, że Grecy wpakowali piłkę do bramki tylko raz. Jeśli faktycznie jest tak, że wydolność Polaków będzie optymalna, to może jednak dla naszej ekipy Euro nie skończy się po pierwszych ośmiu dniach.