Razzano i Baker
Skoro nawet Franciszek Smuda dał kilka dni wolnych naszym Orłom, a sam pojechał do domu przepakować walizkę, czuję się przynajmniej trochę usprawiedliwiony, że ja też na chwilę zapomniałem o EURO 2012. Zapomniałem skutecznie z powodu kobiety, która jest Francuzką, a nazywa się Virginie Razzano i w pierwszej rundzie tenisowego turnieju Rolanda Garrosa w Paryżu ograła Serenę Williams. Oglądając takie mecze, człowiek utwierdza się w swoich uczuciach do tego sportu. Wydawało się przecież, że Serena, seryjna zwyciężczyni wielkoszlemowa, w dobrej ostatnio formie wyszła na kort, żeby wykonać wyrok na 111. tenisistce rankingu WTA
Tymczasem Razzano nie przyjęła do wiadomości przypisanej jej roli, pierwszej ofiary na drodze Sereny do paryskiego finału. Thriller, który rozegrał się na korcie podczas dziewiątego gema w decydującym trzecim secie przy stanie 5 do 3 dla Francuzki wart jest opisu piłka po piłce. Pod koniec trzeciej godziny obie kobiety stoczyły niesamowitą bitwę. Trzeba było ośmiu piłek meczowych, żeby Virginie mogła podnieść ręce na znak wygranej. Nie miała na ten gest zbyt wiele siły. Po drodze były uporczywe skurcze. Pani sędzia przyznała dwie piłki Amerykance za nieregulaminowe okrzyki bólu przeciwniczki. Było skrajne zmęczenie, ale i niezłomna wola zwycięstwa. To prawda, że młodsza z sióstr Williams nie miała we wtorek w Paryżu swojego największego dnia, ale przecież widać było wyraźnie, że jeszcze raz chce wyjść z opresji. Żeby nie było wątpliwości – to nie był mecz na najwyższym poziomie. To było wielkie widowisko z powodu jego dramaturgii.
Po obu stronach siatki spotkały się kobiety po przejściach. Serena wraca na szczyt po długiej przerwie. Najpierw szpetnie rozcięła stopę, później miała zakrzep krwi w płucach. Groziło nieobliczalnymi konsekwencjami. Virginie zaś, dzisiaj 29-letnia była już w okolicy dwudziestego miejsca na świecie. Przeżyła jednak osobisty dramat – chorobę i przed rokiem śmierć narzeczonego. Teraz wraca do wielkiego tenisa. I gdyby nawet gładko odpadła w kolejnej rundzie, zapamiętam mecz z Williams na długo. Przecież Amerykanka przegrała po raz pierwszy w życiu na samym początku wielkoszlemowego turnieju ! W CNN to była sportowa sensacja dnia.
Jest jeszcze ktoś, komu kibicuję w Paryżu . Nazywa się Brian Baker. Ten też swoje przeżył. Najpierw jako junior wygrywał ze wszystkimi, z Tsongą i Murrayem na czele. Ale było to prawie dziesięć lat temu. A potem gehenna ze zdrowiem. Wielokrotne operacje biodra, łokcia i przepukliny. Przeczytałem na stronie turnieju paryskiego, że przez długi czas nie oglądał tenisa nawet w telewizji. Za dużo kosztowało go patrzenie na kariery chłopaków, których jeszcze niedawno ogrywał. Przerwa trwała sześć długich lat. No i teraz chłopak z Nashville wraca z dziką kartą do wielkiego tenisa. W pierwszej rundzie w trzech setach poradził sobie Belgiem Malisse’m.
Wszystko to nie oznacza, że nie będę obgryzał paznokci podczas meczów sióstr Radwańskich, Łukasza Kubota i naszych deblistów. Gdyby Agnieszce udało się z Venus Williams, wówczas odżyłyby dyskusje na temat jej zwycięstwa w jednym z czterech najważniejszych turniejów na świecie. I gdyby jeszcze w odpowiednim momencie Wiktoria Azarenka zechciała mieć słabszy dzień …
A jednak !
Agnieszka Radwańska narzekała na złe losowanie. Druga runda z Venus Williams to nie był szczyt szczęścia. A jednak do zwycięstwa wystarczyły dwa krótkie sety. Może więc faktycznie trzeba myśleć o najwyższym celu ? Wczoraj Serena, dzisiaj Venus. Amerykańskich sióstr już nie ma. A polskie są. Przynajmniej do jutrzejszego meczu młodszej Radwańskiej z Kvitową. No i jeszcze Kubot zrobił swoje. Jeden z bohaterów mojego wpisu Brian Baker odpadł, ale po wielkim boju z Gillesem Simonem. O Bakerze chyba wkrótce będzie jeszcze głośniej.