Lewandowski strzela gola Bayernowi

Reparacje to pikuś w porównaniu z wrażeniem, jakie zrobił na naszych zachodnich sąsiadach wywiad z Robertem Lewandowskim w „Der Spiegel”. Polak zarzuca swojemu pracodawcy brak ambicji i kreatywności, gnuśność niemal. Pracodawcą jest Bayern Monachium, więc taka ocena musi robić wrażenie.

Bawarczycy mają węża w kieszeni. PSG, Real czy Manchester City swobodnie operują setkami milionów transferowych euro. Tymczasem sternicy z Bawarii ściubią każde euro i nie sięgnęli do kasy po więcej niż 40 milionów. Mało tego – oświadczają, że nie mają zamiaru brać udziału w tym szaleńczym wyścigu. Neymara by tymi centami nie skusili.

Jeśli w Monachium nie zmienią zdania, to w Niemczech pewnie będą bezkonkurencyjni, ale o Lidze Mistrzów mogą zapomnieć. To chyba chciał powiedzieć Robert Lewandowski, któremu nie podoba się także to, że zamiast trenować przed nowym sezonem, drużyna podnosiła popularność futbolu w Azji. Robiła to z sukcesami, ale teraz trzeba się czerwienić po takim na przykład 0:2 z Wieśniakami z Hoffenheim.

Żeby tego było mało, to kapitan reprezentacji wyjaśnia jeszcze, na czym, jego zdaniem, polega lojalność. Ceni ją sobie w życiu codziennym, w sporcie liczą się pieniądze i sukces. Nie będę dociekał, czy Robert Lewandowski ma poczucie finansowego spełnienia, bez trudu mogę się za to domyślić, że piłkarsko spełniony nie jest. To akurat w pełni rozumiem.

Polak skończył właśnie 29 lat. Chłop ma zdrowie niczym ironman, ale do czterdziestki w Bayernie czy Realu raczej po boisku nie będzie się uganiać. Czas najwyższy na największe trofea. Liczenie na reprezentację byłoby nierozsądne, nawet jeżeli uznamy 0:4 z Danią za absolutnie jednorazową wpadkę. Najmniej racjonalni komentatorzy nie zadają przecież pytania: czy zostaniemy mistrzami świata na mundialu w Rosji?

Realniejsze są klubowe puchary. Lewandowski najwyraźniej uznał, że z tym może być kłopot i za pośrednictwem niemieckiego tygodnika obwieścił światu swoje zniecierpliwienie. Rozumiem człowieka, ale rozumiem też klub, którego dyrektorzy uznali, że to świat zwariował, a nie oni.