Roger bezdyskusyjnie

Płacze Roger Federer, płacze Marin Cilic. Ten pierwszy ze szczęścia, ten drugi z bezradności albo bólu, a może jednego i drugiego.

Na Szwajcara nie było siły w tegorocznym Wimbledonie. Było 6:3, 6:1 i 6:4. Statystycy mają pole do popisu, bo pękło kolejnych kilka rekordów. Nikt przed Rogerem nie podnosił pucharu aż osiem razy, nikt nie ma 19 tytułów w czterech najważniejszych turniejach na świecie. Ciekawostki można by z łatwością mnożyć, ale najważniejsze jest to, że patrzy się na grę tego dojrzałego mężczyzny z nieustającą przyjemnością i podziwem. Szczególnie wtedy, gdy samemu próbuje się odbijać piłkę.

Inni mistrzowie po okresie powodzenia gubią motywację, czasami bezpowrotnie, a ten ciągle przeżywa wielką radość po zwycięskich piłkach. Świadczą o tym nie tylko niedzielne łzy na centralnym korcie Wimbledonu. Świadczy o tym całe jego perfekcyjnie zorganizowane sportowe życie (poza sportem też nie byłoby chyba do czego się przyczepić).

Na początku roku wygrał Australian Open, potem z premedytacją opuścił sezon kortów ziemnych, nie pojechał do Paryża, by znów pojawić się w bezprecedensowym stylu w Londynie. Nie stracił nawet seta. Przeczytałem gdzieś, że wcześniej ta sztuka udała się Bjoernowi Borgowi w 1976 r. Wcześniej fachowcy wypominali mu tendencję od utraty koncentracji na krótszy lub dłuższy czas. Odnoszę wrażenie, że w tym roku takie momenty były niezwykle rzadkie. Wyniki mówią same za siebie.

W boksie Rogera na wimbledońskich kortach jest coraz ciaśniej. Już nie tylko żona Mirka, rodzice, ale także czwórka dzieci. Czy przypadkiem król Roger nie będzie bezlitosny dla rywali aż do momentu dorośnięcia następców tronu? Na razie zapowiada powrót w przyszłym roku. Będzie miał 37 lat.