Brązowy dzień Żyły

Medal Piotra Żyły na mistrzostwach świata w Finlandii to wielka nagroda dla wszystkich cierpliwych.

Brąz niesfornego do niedawna Polaka powinien smakować trenerowi Stefanowi Horngacherowi tak samo jak złoto Kamila Stocha. Bo to Austriak przemienił lekko pajacowatego, nie da się ukryć, Żyłę w drugiego zawodnika Turnieju Czterech Skoczni i wreszcie trzeciego na dużej skoczni w Lahti.

A przecież jeszcze latem wydawało się, że te wszystkie fajeczki i garbiki, głowa schowana w kolanach to już stały obrazek chłopaka równie utalentowanego, co niefrasobliwego. Teraz Piotr Żyła odbiera nagrodę za to, że dał sobie przemówić do rozsądku.

Najbardziej życzyłem medalu Dawidowi Kubackiemu. Temu czwartemu w naszej drużynie. W tym sezonie wyszedł z cienia. Doskakuje do pierwszej dziesiątki w poszczególnych konkursach. W czwartek po pierwszej serii był piąty. Skończyło się trzy miejsca niżej, ale z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że jest w światowej czołówce. Skacze od lat, a dopiero tej zimy nie jest tylko tłem dla innych. U niego także widać wpływ nowego szkoleniowca.

Ani Kamil Stoch (siódmy), ani Maciej Kot (szósty) szczęśliwi pewnie nie są. Ale nie zawsze da się spełnić niczym nieograniczone ambicje tłumu poprzebieranych dziwacznie polskich kibiców. Daj Boże więcej takich konkursów o mistrzostwo świata z czwórką Polaków w pierwszej ósemce.

W sobotę czeka nas konkurs drużynowy, który będzie miał największe znaczenie dla Polaków. Nie ma się co oszukiwać, skoki narciarskie są sportem indywidualnym. Rywalizowanie drużyn jest ciekawe dla kilku nacji. Dla nas w tym roku szczególnie, bo po raz pierwszy jesteśmy faworytami.

Ewentualne złoto zostanie przez wszystkich przyjęte z entuzjazmem, choć po kilku latach będzie się pamiętało dwa mistrzostwa Stefana Krafta i Piotra Żyłę, a nie zespołowych zwycięzców.