Pod sufit nie skaczemy

Dobrze, że Duńczycy mieli do odrobienia trzy bramki, a nie dwie jak kilka tygodni temu Kazachstan. Mogła się przytrafić powtórka scenariusza z Astany, czyli remis, a po przyjrzeniu się tabeli – porażka.

Cieszymy się ze zwycięstwa 3 do 2 w eliminacjach do futbolowego Mundialu, ale radość powinniśmy wyrażać dość powściągliwie. Pod sufit nie skaczemy. Po ćwierćfinale mistrzostw Europy, po niemającym końca używaniu kalkulatorów do podliczania milionów euro wydawanych na naszych chłopców przez mocne europejskie firmy oczekiwaliśmy – my, kibice – triumfalnego marszu przez eliminacje do mistrzostw świata.

Dziwny remis w Kazachstanie z trudem przeżyliśmy, ale gdyby Dania zlekceważyła polskie aspiracje do wysokich lotów i skrzywdziła naszych internacjonałów, zaczęłaby się nerwówka. Trenerowi Adamowi Nawałce zaczęto by wymawiać nie tylko niechęć do wprowadzania zmian w składzie, ale też irytującą nieskuteczność. Kapitał zebrany podczas turnieju we Francji mógłby przepaść jak na warszawskiej giełdzie w ostatnim czasie.

Trzy gole (ten trzeci najpiękniejszy) Roberta Lewandowskiego nie zostały jednak do końca roztrwonione, choć Polacy byli przez pewien czas na prostej drodze do zapaści. Kto wie, co by się zdarzyło, gdyby nie nieszczęsny lob Kamila Glika nad Łukaszem Fabiańskim. Chwilę wcześniej pachniało przecież koszmarem Schmeichela w duńskiej bramce. Może nie byłby to rewanż za 0 do 8 z Duńczykami w 1948 roku (z Kazimierzem Górskim na boisku), ale na przykład cztery do zera mogło być spokojnie.

Tymczasem trzeba się było denerwować do końca i zamiast obserwować kolejne dywanowe naloty na duńskie pole karne, nerwowo patrzyliśmy na zegar i gwizdek sędziego, żeby dmuchnął ostatni raz. Wreszcie się doczekaliśmy – i trzech punktów też.

Być może tak to musi wyglądać i drogi na skróty nie ma, no i tak zwana budowa reprezentacji musi trwać. Po wieczorze na zadaszonym Stadionie Narodowym jest kilka dobrych wiadomości. Na przykład taka, że Kamil Glik najgorsze ma już za sobą. Ale też Piotr Zieliński wreszcie opanował drżenie łydek i pokazał, że w Napoli wiedzą, co robią, wysyłając go regularnie do gry. No i Kamil Grosicki, którego harce w pierwszej połowie wprawiały w osłupienie nie tylko przeciwników.

Po dobrych Duńczykach teraz czas na teoretycznie gorszych Ormian. Może nastąpić trwalsza poprawa nastrojów.