To już naprawdę sukces

Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Polacy nie trafiali celniej od Szwajcarów rzutów karnych. W jednej chwili zalałaby nas fala narzekań i jej współczesnej odmiany, czyli hejtu. Nie zostałoby wiele z radości gry w strefie pucharowej Euro 2016. Teraz już nie ma obaw.

Jest pierwszy w historii ćwierćfinał europejskich mistrzostw. Przed imprezą powiedziałem sobie, że jedna czwarta finału będzie oznaczać, że Polska ma wreszcie reprezentację, z którą można się pokazać na każdym stadionie. Było ciężko, chwilami wydawało się, że zbyt ciężko, ale się udało.

Scenariusz wymarzony dla miłośników mocnych wrażeń. Najpierw wielkie pudło Arkadiusza Milika i jeszcze kilka innych świetnych okazji, później po świetnej akcji wyrachowane kopnięcie Jakuba Błaszczykowskiego między nogami szwajcarskiego bramkarza. I gdyby nie gol mistrzostw Shaqiriego, skończyłoby się pewnie na skromnym, ale w zupełności wystarczającym jeden do zera dla Polaków. A tak trzeba było przeżyć dogrywkę i ostateczną rozgrywkę, czyli rzuty karne. Nasi nie pomylili się ani razu. Szwajcarzy – raz. A potem była już tylko radość.

Kilkanaście minut po zejściu z boiska mówili jednym głosem: nam się tu podoba i wcale nie wybieramy się do domu. Zawstydzili mnie trochę, bo ja już jestem właściwie zadowolony. Tymczasem drużyna chce więcej. Po raz pierwszy od zamierzchłych czasów mamy zespół, który nie ma kompleksów i chce to udowodniać tak długo, jak długo się da.

Trzeba się cieszyć, ale zachwyty bez umiaru byłyby nie na miejscu. Każdemu możemy zaleźć za skórę, ale widać, że liczba atutów, którym dysponujemy, jest jednak ograniczona. Adam Nawałka nie ma niestety dwudziestu trzech prawie równych poziomem zawodników. Im dłuższy turniej, tym dotkliwiej możemy się o tym przekonać.

Jestem jak najdalszy od krytyki Roberta Lewandowskiego. Dla mnie może nie strzelać aż do samego zwycięskiego finału (karnego nie liczę), ale jakiś problem jednak jest. Tym bardziej że Milik w przeciwieństwie do swojego słynniejszego partnera w ataku ma świetne okazje, ale niechętnie z nich korzysta. Całe szczęście, że drużyna stanęła na głowie i teraz obrona jest najpewniejszym miejscem na boisku.

Powodów do niepokoju można wymienić jeszcze kilka, ale wolę dzisiaj cieszyć z tego, że za kilka dni znów będę mógł oglądać Polaków, tym razem w Marsylii.