Dwa lata Szarapowej

Mogły być cztery lata, skończyło się na dwóch i do tego jeszcze nieprawomocnie. Tak czy owak zapowiada się, że Maria Szarapowa na dłuższy czas pożegna się z oficjalnym tenisowym światem. Chyba że Międzynarodowa Federacja Tenisowa zmięknie i złagodzi swoją środową decyzję.

Sama Rosjanka stara się nie tracić piarowskiej inicjatywy. Ogłosiła, że ITF nie zarzuca jej brania meldonium po to, żeby poprawić wyniki. Wobec tego ma nadzieję na skuteczność odwołania. Piękna Masza już w marcu ogłosiła, że lek zażywała od 10 lat z powodu słabego zdrowia. I trzyma się tej wersji. Przynajmniej jest konsekwentna. Kobieta nie wygląda co prawda na chorowitą, ale jak wiadomo widok to nie wszystko. Jej wersja byłaby dla mnie prawdopodobniejsza, gdyby lekiem z zakazaną substancją nie leczyło się więcej sportowych medalistów. Dziwny traf.

Załóżmy, że będą to jednak dwa lata rozbratu z tenisem. Czas szybko mija, tyle że po tym okresie pięciokrotna wielkoszlemowa mistrzyni będzie miała 31 lat. Może już nie wspiąć się na najwyższe szczeble drabiny WTA. Taka na przykład Garbine Muguruza ani żadna zawodniczka touru nie opuści rakiety na widok dawnej czempionki. Tak więc kto wie, czy od teraz Szarapowa na stałe nie przeniesie się do rubryk opisujących oszałamiająco atrakcyjne życie celebrytów.

Nie mam wielkiej satysfakcji z wykluczenia z turniejowego życia jednej z najlepszych tenisowych zawodniczek. I nie ma nic do rzeczy, że nie byłem entuzjastą jej stylu. Bo teraz częściej zadaję sobie pytanie, czy na kortach oglądam czystą grę. Jeśli nad tytułami tak wielkiej mistrzyni wyrósł wielki znak zapytania, to czy na pewno to tylko jej przypadek. Czy będzie dalszy ciąg?

PS Na dalszy ciąg można zawsze liczyć w podnoszeniu ciężarów. Swoją drogą wolałabym, żeby tenisa z ciężarami (na które dawno położyłem krzyżyk) nie łączył doping. Ale stało się. Okazuje się, że z powodu dyskwalifikacji rywala Szymon Kołecki może zostać po ośmiu latach mistrzem olimpijskim, a Marcin Dołęga (czwarty wówczas) też ma szansę na medal.

Kołecki twierdzi, że byłby szczęśliwy, ale pewnie znajdą się tacy, którzy przypomną mu zarzuty, które jego samego dotyczą. I słusznie. A z Dołęgą to czysta kpina. Siłacz był przecież oficjalnie przyłapywany na dopingu. Tyle że nie wtedy w Londynie. W razie czego skakać z radości nie będę.