Żużlowa katastrofa, kolarska euforia

Co za weekend. Żużlowa katastrofa na Narodowym. Tenisowy dramat Polek w pięciu aktach bez szczęśliwego zakończenia. Męczarnie hokeistów z Włochami na drugoligowych mistrzostwach świata w Krakowie.

To szklanka do połowy pusta. Drugą połowę w dużej części wypełnił Michał Kwiatkowski, a także piłkarze ręczni z Kielc, którzy zagrają w najlepszej europejskiej czwórce. Może jeszcze bokser Fonfara, który zamęczył przeciwnika i teraz może nawet pobije się o jakiś ważny tytuł.

Podobno jakieś klątwy ciążą na kolarzach w tęczowych koszulkach. Nasz mistrz Michał Kwiatkowski na szczęście nie przejął się tym gadaniem i pokazał, że nie z powodu zbiegu okoliczności światowym mistrzem został. Z powodu braku oszałamiających sukcesów rodaków oraz dopingowego swądu unoszącego się przez wiele nad peletonem utraciłem w sobie głębsze zaciekawienie tą dyscypliną. Z tamtych czasów zostały jeszcze głęboko zaległe obawy o to, czy pewnego dnia Kwiatkowski albo Majka nie zaczną mieć kłopotów. A kysz złe myśli!

Wygrana Polaka w jednym z najbardziej klasycznych klasyków w Holandii daje nam wszystkim pewność, że Kwiatkowski wielkim rowerzystą jest. Jeszcze raz okazało się, że nie wystarczy być świetnym w ogóle, trzeba jeszcze dostać nominację na lidera grupy i umieć korzystać z pomocy kolegów.

Kwiatkowski nie przejął się gadkami o klątwie, ale warszawiacy powinni chyba w nią uwierzyć. Sobotnie Grand Prix i pożegnanie Tomasza Golloba w jednym było bolesnym zdarzeniem. Od kilkudziesięciu lat co jakiś czas ktoś wpada na pomysł uruchomienia żużlowego sportu w stolicy. Ale tego sportu w tym mieście nie ma sensu organizować. W sobotę przekonało się o tym 50 tysięcy ludzi, którzy przyszli na Stadion Narodowy. Gościnne występy żużlowców skończyły się gorzej niż źle.

Co z tego, że za budowę toru na jeden wieczór zabrali się nie Polacy, a Duńczycy pod kierunkiem nie byle kogo, bo Ole Olsena? I tak w świat poszła wiadomość, że na najważniejszym polskim stadionie doszło do kompromitacji. Wyboisty tor, po którym bali się jeździć ludzie, którzy raczej rzadko się boją – to jedno. Drugie to brak zapasowej taśmy startowej (lub części do niej). I ta obsuwa nie da się chyba wytłumaczyć specyficznym mikroklimatem niecki stadionu.

W tej skomplikowanej sytuacji chyba nikogo nie zdziwi, że pod koniec weekendu targają mną sprzeczne uczucia.