Żegnaj Iker, żegnaj Del Bosque…

… żegnaj Hiszpanio. Znajomy fryzjer powtarzał mi wczoraj jak nakręcony: zobaczy pan, chłopaki z Chile przyspieszą dzisiaj początek wakacji Hiszpanom. Zdaje się, że wygrał kilka setek w zakładach bukmacherskich i podpalił się na więcej. Protestowałem, ale słabo, bo miał mnie w swoich rękach i w każdej chwili nożyczki mogły się omsknąć. No i fryzjer miał nosa.

Nie chciało mi się wierzyć, że to mistrzowie świata i Europy jako pierwsi będą musieli zabrać się do pakowania walizek na Mundialu. Najpierw druzgocące jeden do pięciu z Holandią, a wczoraj jeszcze bardziej przygnębiające zero do dwóch z Chile. Piłka nożna nie należy do najsprawiedliwszych sportów. Tym razem jednak ludzie Vicente Del Bosque nie mogą narzekać na brak szczęścia. Przegrali, bo byli słabsi. Trudno o lepsze potwierdzenie banalnego powiedzenia, że nazwiska nie grają. Nawet takie nazwiska.

Spośród nich najbardziej żal mi Ikera Casillasa. W dwóch meczach siedem razy wyciągał piłkę z siatki. Nie można powiedzieć, że był mocnym punktem swojej drużyny. Kiedy jako 19-latek po raz pierwszy stanął między słupkami bramki wielkiego Realu, można było pomyśleć, że całe pokolenie powinno zapomnieć o łapaniu piłki w tym klubie.

Ale ostatnio zaczęły się schody. Bronił tylko w meczach pucharowych, ale z powodzeniem – w Lidze Mistrzów podnosił trofeum. W reprezentacji był pewniakiem. Teraz przestanie nim być. Ma 33 lata i pewnie planował najwyższą formę do czterdziestki. To się może nie udać.

Użalam się nad Casillasem, choć nie ma chyba drugiego z tak bogatą karierą. Koledzy w niedoli też do anonimowych nie należą. Ramos, Iniesta, Xabi Alonso, Pique, Torres pewnie już nigdy nie spotkają się na tym samym boisku w poważnym meczu. Pięknie było, ale się skończyło.