Janowicz wychowany w szopie

„Kort jest zrobiony pod nas. Piłki są takie, jakie chcieliśmy. Powinno być wszystko dobrze” – to Jerzy Janowicz sprzed meczu o Puchar Davisa z Chorwacją na warszawskim Torwarze.

„Jesteśmy krajem, w którym nie ma perspektyw dla nikogo, w sporcie, biznesie ani w życiu prywatnym. (…) Trenujemy po jakichś szopach”.  I jeszcze po chwili do dziennikarza: „Kim jesteście, żeby mieć oczekiwania?”. To Janowicz kilka dni później. Pomiędzy tymi wypowiedziami nasz najlepszy tenisista przegrał oba swoje mecze na Torwarze, a i cała reprezentacja też. Grupa światowa pucharu znowu nie dla nas.

 

Łukasz Grochala / Newspix.pl

 

Teraz czekam na komentarz taty Janowicza, bo dawno już nie słyszałem o kilku sprzedanych świetnie prosperujących sklepach, żeby Jerzyk mógł trenować. Okazuje się, że w szopach.

W piątek była kompromitacja z chorwackim nastolatkiem, bo nie można chyba użyć innego określenia, jeżeli zawodnik nr 21 światowego rankingu dostaje w kość od kogoś, kto ledwie mieści się w trzeciej setce ATP. Wówczas jeszcze nasz mistrz winił sam siebie i ścianę, która wyrosła po przeciwnej stronie kortu. W niedzielę poszedł po całości.

Mam nadzieję, że Janowicz dobrze się wyśpi i jutro wygłosi coś w rodzaju przeprosin. Jeśli będzie brnął w ogólne oceny sytuacji w kraju ze szczególnym uwzględnieniem swojej dyscypliny, to nie najlepiej to będzie rokowało. Ostatnie miesiące nie są pasmem jego zwycięstw na światowych kortach. I ta tendencja może się utrwalić. Urok nowości najwyraźniej minął. Gra łodzianina dla nikogo nie jest niespodzianką. Jeśli to prawda, że na Torwarze w meczu z Marinem Cilicem zabrakło mu po prostu sił, to chyba nie szopy, w których ćwiczy, są tego powodem.

Łatwo się było domyślić, że z Jerzykiem nudno nie będzie i że nie jest to zawodnik typu „zaprogramowana maszyna”. I w związku z tym półfinały Wielkiego Szlema będą się przeplatały z niespodziewanymi wpadkami, podartymi na własnych piersiach koszulkami i innymi mało konwencjonalnymi odruchami. Po weekendzie na Torwarze zaczynam się jednak bać o te półfinały czy finały. I coraz bardziej doceniam przewidywalność Agnieszki Radwańskiej.