Nie lubię Radwańskiej

Jest druga na świecie, w finale Wimbledonu postraszyła Serenę Williams, a Mats  Wilander stawia ją wyżej niż Martinę Hingis. A ja ciągle mam za złe Agnieszce Radwańskiej. Teraz akurat nie mogę ochłonąć po upokarzającym 1 do 6 i 4 do 6 z Robertą Vinci w Nowym Jorku. Jak można było nie pomścić siostry Urszuli (poległej z Vinci na początku US Open) i jak nie wykorzystać ścieżki szybkiego awansu do półfinału, bo przecież w jednej czwartej czekałaby na nią Sara Errani. A kim  jest Włoszka w porównaniu z wiceliderką touru ?

Wiem, wiem. Zachowuję się jak ojciec gromadki dzieci, z których tylko jedno nie ma trudności z przejściem z klasy do klasy. Prymuska ma mu zrekompensować własne nieudacznictwo i ociężałość  pozostałych potomków. Szybko się otrzepałem po wspomnianej katastrofie Urszuli, nie rozpamiętuję wyczynu Jerzego Janowicza, który  zdołał wymęczyć tylko seta  z zawodnikiem numer  tysiąc ileś tam. Szukam  usprawiedliwienia dla  Łukasza Kubota, a nawet Fyrstenberga i Matkowskiego, którzy od kilku lat mają wygrać turniej wielkoszlemowy, a potrafią odpaść w pierwszej rundzie. Co do naszych deblistek, to cieszę się, że dziewczyn nie przepędzają z kortów na Flushing Meadows.

A Radwańskiej jakoś odpuścić nie mogę. Liczę jej miliony dolarów, jak bym miał z nią jakąś spółkę, martwię się o kontrakty reklamowe, analizuję skomplikowane relacje rodzinne. I ciągle daję wiarę (choć coraz częściej tracę cierpliwość) tym specjalistom, którzy wierzą, że jej spryt na korcie pozwoli podskoczyć  na  najwyższy szczebel drabiny WTA. Jeszcze tylko poprawi drugi serwis, może wzmocni się trochę fizycznie, przestanie się usztywniać, gdy po drugiej stronie siatki ustawi się Wiktoria Azarenka , Na Li i jeszcze kilka tak zwanych niewygodnych zawodniczek. I już. Będzie polska liderka. Tym większy spotyka mnie zawód.

Może więc warto jeszcze raz uwierzyć seniorowi  tenisowych seniorów Bohdanowi Tomaszewskiemu, który ostatnio bezceremonialnie oświadczył, że drugie miejsce na świecie krakowianki to spora przesada. Dziesiątka ok. Ćwierćfinały, czasami nawet półfinały, może jeszcze trochę wartościowych turniejowych zwycięstw – też , ale to wszystko. Tylko tyle. A może aż tyle. Chciałbym, żeby redaktor się mylił. On na pewno też.

Poza syndromem tatusia, który w sobie odkryłem w przypadku Agnieszki ,są jeszcze inne powody tego, że rozgrzeszani e jej porażek idzie mi opornie. Trzeba to jasno powiedzieć:  Radwańska na korcie nie wzbudza  sympatii od pierwszego, a nawet drugiego wejrzenia. Poza kortem potrafi się podobno śmiać (widać to było w na igrzyskach po jej odpadnięciu), na korcie bez względu na stan meczu sprawia wrażenie wiecznie obrażonej. Taka jest i tyle. W świecie, w którym media rejestrują każdy uśmiech, ale także każdy grymas nie ułatwia to życia naszej mistrzyni. Skoro wspomnieliśmy o Londynie, to długo będę pamiętał jej występ. I nie mam nawet wielkich pretensji o to, że przegrała. Bardziej o styl i późniejsze zachowanie. Do tego zadziwiające i trochę nawet nieprzyzwoite jest to, że trener Tomasz Wiktorowski, który zastąpił papę Radwańskiego w boksie trenerskim z nadzwyczajnymi efektami, jest opłacany (a może był) przez Polski Związek Tenisowy. Tego nie usprawiedliwiałby nawet olimpijski medal.

Moje uczucie do Agnieszki Radwańskiej jest, jak widać, skomplikowane. Może jednak w tytule trochę przesadziłem. O Nowym Jorku postaram się chyba zapomnieć i w dalszym ciągu będę czekał na dobre wieści. Na początek z Tokio i Pekinu.



x x x

Tytułowe wyznanie, że nie lubię Agnieszki Radwańskiej spowodowało małe poruszenie. Niektórych komentatorów podejrzewam nawet, że ograniczyli się do przeczytania tytułu i na tej podstawie podsumowali mnie dosadnie. Na szczęście spora grupa odniosła się do tego, co napisałem wewnątrz bloga. Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję. Odniosę się do niektórych.

Krzysztof Mazur przypisuje mi słowo „pomścić”. Czyta między wierszami czy co ? Ja nie mogę jakoś tego znaleźć w tekście. Poważniejszy jest zarzut , że moja ocena Radwańskiej bierze się z niechęci do jej politycznych poglądów. Jurek i murator są wśród nich. Przejrzeli i zdemaskowali moje niskie pobudki. Dużo ciepłych słów poświęca mi Konstanty 52. Zaczyna od wyznania, że mnie nie zna, ale nie lubi. Konstanty 52 ! Niektórzy mówią, że zyskuję przy bliższym poznaniu. Będę się starał. Ten sam komentator nazywa mnie „samozwańczym ojcem nr 2”, by w jednym z kolejnych zdań mnie usynowić („postaraj się synu”) wysyłając do odśnieżania. Dzięki !

Ashtree ma rację pisząc: „ponieważ nie ma w Polsce drugiej tenisistki na takim poziomie, to jej sukcesy i porażki są powszechnie komentowane”.  Zgadzam się też, że jej wizerunek w Londynie mocno ucierpiał nie tylko z powodu pierwszorundowej porażki, ale specyficznej oceny sytuacji dokonanej przez samą zawodniczkę. Z kilku wpisów wynika to wyraźnie. Choćby Byńka i Waldemara.

Dodatkowo Waldemar nie podziela mojej nadziei, że w Tokio i Pekinie Agnieszka sięgnie po kolejne trofea. Może mieć, niestety, rację. Do ubiegłorocznych sukcesach do obrony jest mnóstwo punktów. Może więc być spore obsunięcie w klasyfikacji.

Różne są też opinie na temat finansowania opieki trenerskiej przez Polski Związek Tenisowy. Kasa zwraca uwagę, że mimo płaconych podatków nikt mu darmowych treningów nie funduje. Konstanty52 jest, jeśli zrozumiałem, za opłacaniem trenera przez związek. Na szczęście sprawa jest już historyczna. Radwańska postanowiła zatrudnić Wiktorowskiego za swoje pieniądze. Lepiej późno, niż wcale. jerzy przytacza informacje o sumach wydanych przez PZT i Prokom. Nikt nie odbiera zasług rodziny, ale nie było też tak, że Radwańscy zawsze zdani byli tylko na siebie.

visha zarzuca, że ponadprzeciętnych ściągamy w dół. Otóż nie. Nie kwestionuję pozycji Agnieszki Radwańskiej w polskim tenisie. Ale moim zdaniem nie oznacza to, że trzeba o niej pisać na kolanach.