Szczęściarz Tusk

Naszego premiera szczęście nie opuszcza. Co najmniej od poniedziałkowego poranka powinien się tłumaczyć z londyńskiej wycieczki  naszych sportowców, trenerów, różnych specjalistów i  tłumu osób towarzyszących. Tymczasem politycy i dziennikarze natrętnie przypominali szefowi rządu, że jest  ojcem, który natychmiast musi  wyjaśnić  nieetyczne uczynki syna Michała. I już we wtorek tato dał się namówić. Mówił spokojnie, godnie i na temat.

Wielka olimpijska wtopa uszła mu płazem. W relacjach zabrakło pytań o to, co się stało na igrzyskach. Jak ja, kibic mam żyć, panie premierze ?  Tego pytania premier –maratończyk na swoim urzędzie nie usłyszał, więc na nie, pewnie z przyjemnością, nie odpowiedział.  Czyż nie jest szczęściarzem Donald Tusk ?  Nie musiał się pocić i szukać recept, obiecywać i podawać konkretnych terminów naprawy. Niezwykle familijnie nastawione media dociekały szczegółów relacji ojciec – syn.  A mnie akurat interesuje trochę większa, bo olimpijska rodzina. W tej rodzinie dzieje się znacznie gorzej niż u Tusków.

Zabrała za to głos minister Joanna Mucha (do ministry ciągle nie dojrzałem). Mniej więcej od połowy zawodów mogła przygotowywać konspekt swojego wystąpienia, więc nie musiała skrobać  swoich tez na kolanie. Najbardziej ucieszyłem się z konkretnej deklaracji, dzięki której wiemy już kiedy będzie lepiej. Za szesnaście lat. Mam nadzieję, że wówczas będę po pierwsze: w ogóle przyglądał się rozgrywkom, a po drugie: będę to robił z jakim takim zrozumieniem, to znaczy, że na przykład zdołam odróżnić konia z łękami od konia skaczącego przez przeszkody. Wcześniej może trochę mniej będziemy wystawiani na pośmiewisko, ale na pewno nie  w Rio de Janeiro. Oto jasne postawienie sprawy. Na czas igrzysk w 2016 roku trzeba się zaszyć w jakiejś dziurze i wyłączyć wszystkie urządzenia relacjonujące naszą sromotę.

Najgorsze jest to, że Mucha ma chyba rację. Z roku na rok nie da się naprawić czegoś, co jest ruiną. I pogodziłbym się nawet z brakiem perspektyw na sportowe uniesienia, gdybym widział, że moje państwo poważnie potraktowało kulturę fizyczną. A tego Joanna Mucha raczej nie zagwarantuje. Jeśli szukamy narodowych przedsięwzięć ponad podziałami, to sport świetnie się do tego nadaje. Czy jakikolwiek polityk przy mniej więcej zdrowych zmysłach może być przeciwko porządnemu wychowaniu fizycznemu w szkołach, szkolnym klubom sportowym, systemowi szkolenia i budowie obiektów do treningu ?  Można się spierać, jak wyłuskiwać talenty i wychowywać z nich wielkich zwycięzców, ale budowa podstawy tej piramidy, przynajmniej w teorii, nie jest zadaniem kontrowersyjnym.  Wzorów nie brakuje.

Ale nie zostawiajmy tej pracy w jednych, choćby najsprawniejszych, rękach minister Muchy. To zadanie ponad jej siły. Dlatego bardzo proszę – przemów premierze. No i byłoby dobrze, żeby jakimś cudem na przemowie się nie skończyło.