Płakać jak Pirlo

Zanudzali tysiącem podań. Sam do nich straciłem cierpliwość. Co z tego, że i tak wygrywali, kiedy nie potrafili porwać nas, kibiców. Z tego zniechęcenia postawiłem na finał Portugalia – Niemcy i … trochę się pomyliłem. Choć z drugiej strony, gdyby Alves nie walnął w poprzeczkę i gdyby to jednak Portugalczycy wygrali karne, hiszpański trener byłby odsądzany od czci i wiary. Alves jednak nie trafił. A w Kijowie Hiszpanie znów byli wielcy. Wielcy tym bardziej, że Włosi przez długi czas w pierwszej połowie wcale nie myśleli o porażce.  Nic nie zapowiadało przecież ostatecznej katastrofy.

Początkowo chciałem zatytułować ten odcinek „Dogrywek” inaczej: „Prostopadle do mistrzostwa”. Bo to przecież genialne wręcz prostopadłe podania Xaviego , Iniesty  i kilku ich kolegów niszczyły włoskie zasieki. Na nic się zdała doskonała włoska organizacja i strategia wychwalane przez poprzednie dni,  szczególnie po całkowicie zasłużonym zwycięstwie nad Niemcami.  Buffon tym razem sprawiał wrażenie człowieka, który wiedział co się święci. Balotelli miotał się niczym nasz Lewandowski. Z bohatera półfinału niewiele zostało. Przez cały mecz nie miał chyba ani jednej porządnej okazji. A przecież grał o mistrzostwo i królowanie strzelcom. Nawet gdyby się uwolnił od opieki to i tak szanse miał niewielkie, bo Iker Casillas miał jeden ze swych wielkich dni. Swoją drogą o byciu reprezentacyjnym bramkarzem Hiszpanii ( i Realu też)  inni zawodnicy mogą tylko pomarzyć. Iker gra już chyba ponad dziesięć lat i zdaje się przez kolejnych dziesięć żadna zmiana się nie zapowiada. Nawet katar się go nie ima, nie mówiąc o jakichś  urazach, o braku formy nie wspominając.

Oj, chyba Śleper  kibicował Hiszpanii co najmniej przedostatni raz. Tym bardziej, że  okazał się człowiekiem za małej wiary typując skromne jeden do zera. Dotychczas mówiliśmy o Niemcach jako zespole turniejowym. Jak określić wobec tego dzisiejszą Hiszpanię, która wygrywa trzeci wielki turniej z rzędu?

Radość Hiszpanów była piękna. Mnie jednak najbardziej wzruszyły łzy Pirlo i niektórych jego kolegów. Na zdrowy rozum Cesare Prandelli dokonał cudu. Z pokiereszowanej aferami grupy stworzył zespól na miarę wicemistrzostwa Europy. Komplementom nie było końca. No i przyszedł finał, który skończyłby się przynajmniej trochę lepiej, gdyby nie przypadek Motty i konieczność pólgodzinnej mordęgi  w dziesiątkę. Z przeciwnej strony nie stali zaś Polacy, którzy lekko zbaranieli w podobnej sytuacji podczas meczu z Grecją.

Tymczasem Pirlo, człowiek doświadczony i przecież spełniony jako futbolista miał łzy w oczach. Wielki wojownik za każdym razem wychodzi na plac, by zwyciężyć. Nie kalkuluje sobie, że właściwie bardzo dużo już osiągnął i żaden kibic nie może mieć pretensji. On jest wściekły, bo miał być mistrzem, a jest tylko wice.

Jacek Gmoch w telewizyjnym studiu powiedział, że jest wdzięczny losowi. Dożył bowiem czasów, gdy Polska była gospodarzem tak pięknej imprezy. Ja też jestem wdzięczny, ale mam jeszcze jedno dość bezczelne marzenie. Chciałbym dożyć czasów, gdy Polska zagra w finale mistrzostw. Zgadzam się nawet na to, że zapłaczę jak Pirlo ze złości, gdy Polacy zostaną tylko wicemistrzami.