Sanki na trawie

Podobno Franciszek Smuda na widok tłumu dziennikarzy w Lienz spytał czy ktoś z  nich  został jeszcze w Polsce. Cała ta armia od rana do nocy  zagląda w każdy kąt w poszukiwaniu newsów .Trudna to  praca i raczej nie można liczyć, że coś naprawdę ciekawego uzyska się na wyłączność.

Nie jestem entuzjastą fraz Smudy. Bo jakoś nie mogę się w nich dopatrzyć wdzięku. Pod tym względem przypomina trochę jednego ze swych dawnych poprzedników – Wojciecha Łazarka. Z drugiej strony wygląda na to, że tym razem doszło do porozumienia między kierownictwem reprezentacji, piłkarzami a mediami. A przecież kilka lat temu podczas mistrzostw świata trener Paweł Janas potrafił posadzić przed mikrofonem kucharza zamiast siebie. Może i słusznie, bo na boisku momentami wydawało się, że to kucharz przygotowywał naszą ekipę.

Biorąc pod uwagę owe niezbyt sprzyjające sensacyjnym wieściom warunki pracy wszyscy pochłonęli wypowiedź Roberta Lewandowskiego, który rzucił do mikrofonów, że gdyby tak mocno potrenował jeszcze kilka dni, to  w meczu z Grecją biegałby tyłem. No i zaczęło się roztrząsanie. Szczególnie, że dublerzy w sparringu z Łotwą faktycznie wyglądali na nieco przymulonych. Bohaterem dnia został człowiek odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne – Remigiusz Rzepka. Jeszcze raz dowiedzieliśmy się, że w tej sprawie najwięcej mają do powiedzenia amerykańscy specjaliści z firmy Athlete’s Performance. Pan Remigiusz całkiem przekonująco tłumaczył, że musiało być tak ciężko, ale teraz już będzie lżej i chłopcy lada dzień „wyświeżą się”. Wierzę i liczę na nasze wyświeżone Orły. Przy okazji  trener Rzepka objaśnił nam sens dziwnych ćwiczeń, które oglądaliśmy podczas otwartych dla kamer fragmentów treningów. Wśród nich  zwracało uwagę ciągnięcie owych sanek, które trochę przypominają szczotkę do wyrównywania tenisowego kortu. Ta katorga jest dla tych, którzy trochę wolniej biegają po prostej. W sumie nie chodzi o wytrzymałość, którą można osiągnąć w inny sposób, ale o moc, zwinność i przyspieszenie. Niech więc moc będzie z nimi, byle nie za wcześnie i nie za późno., czyli od 8 czerwca, daj Boże, do finału.

A propos naszych szans na EURO 2012 Barto napisał, że prawie czterdzieści lat temu, w 1974 roku przed mistrzostwami świata nikt na Polaków nie liczył, „kibice nie szanowali trenera i piłkarzy, (…) przeciętny Polak nie miał pojęcia, kto gra w drużynie”, a oni mało mistrzami nie zostali. Może więc i teraz …  Chyba jednak Barto się trochę myli. Polacy byli przecież aktualnymi mistrzami olimpijskimi, byli po zwycięstwie eliminacyjnym z Anglikami w Chorzowie i „zwycięskim remisie” na Wembley. Prawdą jest jednak to, że przed wyjazdem do Murrhardt formą nie błyszczeli. Miejmy więc nadzieję, że ciągnięcie „sanek” po trawie i inne wymyślne ćwiczenia spowodują, że za kilka tygodni rzeczywiście będziemy mogli porównywać zespół Lewandowskiego i Szczęsnego z ekipą Deyny, Gadochy i Laty.